Na trzecią część opowieści o Batmanie w reżyserii
Christophera Nolana czekaliśmy jak Żydzi mesjasza. Kiedy ostatecznie już
pojawiła się w kinach wzbudziła niemałą konsternację. Również we mnie. Z
opresji tym razem ratuje TVN pokazując początek tej historii. Nareszcie wiem
jak powinienem zacząć o nolanowskim Batmanie pisać. Nareszcie doczekałem momentu
kiedy TVN inspiruje!
Postarajmy się spojrzeć na „Batmana - Początek” nie skażeni
wiedzą o tym co przyszło po nim. Spróbujmy odtworzyć emocje i refleksje jakie
towarzyszyły po wyjściu z kina, te kilka lat temu. Zapomnijmy wreszcie o
fetyszystycznym wręcz zachwycie jaki żywimy do wizerunku Christiana Bale’a,
niekoniecznie aktora klasy światowej. Nie ma co ukrywać, włosy na karku się nie
podniecają.
Jest z pewnością Batman Nolana filmem absolutnie
nieprzystającym do wzorca jaki wyznaczył Tim Burton. Nowy Batman jest już nie
tylko nowoczesny. On jest wręcz ponowoczesny. Poznajemy Bruce’a Wayne’a jako
człowieka zagubionego. Życie nie było dla niego nad wyraz łaskawe. Co prawda
stan jego kasy zapewniał mu komfort o jakim przeciętny szaraczek może zaledwie
marzyć, ale pustka w jakiej utknęła jego dusza po dramatycznej śmierci rodziców
jest przerażająca. Nie potrafi żyć sam ze sobą dręczony poczuciem winy,
przekonany o własnej odpowiedzialności za śmierć matki i ojca. Nie potrafi
dogadać się również ze zdemoralizowanym światem, który odebrał mu dzieciństwo.
Instynktownie poszukuje punktu oparcia. Poszukuje w życiu drogi, która da mu
ukojenie, idei, która da poczucie sensu. Gotów jest spróbować wszystkiego – bez
wahania też powierza się duchowemu przewodnictwu niejakiego Ra’s al Ghula…
Tyle o ponowoczesnej psychologii/pneumatologii. Sprawa jest
oczywista i po wielokroć krytycy wskazywali „głębię psychologiczną” nowego Batmana
jako jego podstawową cnotę. Zanim przejdziemy dalej nie możemy też nie
zauważyć, że wymiar psychologiczny to nie jedyny, w którym Batman staje się
mniej „komiksowy”, a bardziej rzeczywisty. Bruce Wayne nadal mieszka w Gotham
City, ale to miasto nie jest wyrwane z mrocznej bajki. Ono jest zaskakująco
realne, z problemami, które dotykają i naszych żołądków. Batman nie porusza się
po nim gigantycznym plastikowym resorakiem, ale prawdziwym samochodem
pancernym. Batman ma siniaki! Bruce’a Wayne’a dręczą paparazzi! Batman
zastanawia się nad kontekstem prawnym swych działań! Itd. Itp.
Wszystko to razem czyni produkcję „Batman - Początek” wielce
interesującą i przydatną do długich rozmów przy piwie. Konsumujemy
popkulturowego bohatera, który po przejściu przemiany wewnętrznej, pokonaniu Ra’s
al Ghula – w międzyczasie dowiadujemy się, że jest zbrodniarzem – dostaje buzi
od ślicznej pani prokurator. Nawet nie musimy się wzruszać kiczowatym happy endem:
całus Katie Holmes zdaje się być całusem pożegnalnym – tym razem heros nie
zostanie nagrodzony sławą i nieograniczonym dostępem do najbardziej
atrakcyjnych samic. Ze spokojnym sumieniem można więc wyzbyć się poczucia winy
za obcowanie z komercją skoro jest tak niebanalna.
Tak, „Batman - Początek” to film przyjemny i czas i pieniądze
jakie poświęciliśmy mu w kinie nie były zmarnowane. Ale przecież daleko nam do
orgazmu (w każdym wymiarze). Teraz jednak postarajmy się wyłuskać z filmu to co
istotne będzie dopiero później, a więc kiedy już dowiemy się, że tytułowy początek
nie oznacza tylko początku komercyjnego marszu, ale powstanie spójnej trylogii.
Musimy wrócić do postaci Ra’s al Ghula, która zdać się może
komiczna gdy się z nią zapoznajemy. Przypomnijmy sobie chociażby scenę, w
której Liam Neeson wykrzykuje walcząc z Waynem: „Styl tygrysa! Jujitsu! Styl
pantery(?)!” – trudno nie być zażenowanym. Kiedy jednak zeskrobiemy te „efektowne”
naleciałości ukaże nam się prosta, acz niebanalna filozofia lidera Ligi Cieni.
Ra’s al Ghul jest przekonany o absolutnej i nieodwracalnej demoralizacji
świata, która najdoskonalej uwidacznia się w zepsutym Gotham. Liga Cieni ma być
instytucją, która przywróci zaburzony świat w stan równowagi poprzez
unicestwienie miasta. Bezwzględność Ra’s al Ghula zestawiona zostaje ze
schowaną głęboką, instynktowną wiarą Buce’a Wayne’a w człowieka – wiarą, która
zaszczepiona mu została przez kochających go ludzi. Czy jednak wiara ta
wytrzyma zderzenie z rzeczywistością? Czy wyzwolony w ludziach strach - co
uczynić zamierza Ra’s al Ghul trując całe miasto specyficznym narkotykiem - nie
uczni z nich na powrót zwierząt gotowych rozszarpać siebie nawzajem? Oto
problemy, które stawia Nolan.
Tym razem zwycięstwo Batmana jest nad wyraz proste i
niepodważalne. Pytania o naturę człowieka, o pojęcie sprawiedliwości banalizuje
ich „narkotykowa” geneza. Filozofię, która ma zmierzać w kierunku refleksji nad
prawdziwością hobbesowskiej hipotezy o naturalnej „wojnie wszystkich ze
wszystkimi” łatwo zbyć argumentem medycznym: nie traktujemy serio słów osób niepoczytalnych
czy będących pod wpływem środków odurzających. Dlatego też zamiast filozofii
bardziej pociąga nas ów psychologiczny aspekt doli Batmana. Tymczasem warto nie
zapominać również Ra’s al Ghula. Pytania, które postawił Nolan na początku
wrócą niebawem. Tym razem nie dadzą zbyć się tak łatwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz