sobota, 25 sierpnia 2012

Batman - Początek (2005), reż. Christopher Nolan


Na trzecią część opowieści o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana czekaliśmy jak Żydzi mesjasza. Kiedy ostatecznie już pojawiła się w kinach wzbudziła niemałą konsternację. Również we mnie. Z opresji tym razem ratuje TVN pokazując początek tej historii. Nareszcie wiem jak powinienem zacząć o nolanowskim Batmanie pisać. Nareszcie doczekałem momentu kiedy TVN inspiruje!


Postarajmy się spojrzeć na „Batmana - Początek” nie skażeni wiedzą o tym co przyszło po nim. Spróbujmy odtworzyć emocje i refleksje jakie towarzyszyły po wyjściu z kina, te kilka lat temu. Zapomnijmy wreszcie o fetyszystycznym wręcz zachwycie jaki żywimy do wizerunku Christiana Bale’a, niekoniecznie aktora klasy światowej. Nie ma co ukrywać, włosy na karku się nie podniecają.

Jest z pewnością Batman Nolana filmem absolutnie nieprzystającym do wzorca jaki wyznaczył Tim Burton. Nowy Batman jest już nie tylko nowoczesny. On jest wręcz ponowoczesny. Poznajemy Bruce’a Wayne’a jako człowieka zagubionego. Życie nie było dla niego nad wyraz łaskawe. Co prawda stan jego kasy zapewniał mu komfort o jakim przeciętny szaraczek może zaledwie marzyć, ale pustka w jakiej utknęła jego dusza po dramatycznej śmierci rodziców jest przerażająca. Nie potrafi żyć sam ze sobą dręczony poczuciem winy, przekonany o własnej odpowiedzialności za śmierć matki i ojca. Nie potrafi dogadać się również ze zdemoralizowanym światem, który odebrał mu dzieciństwo. Instynktownie poszukuje punktu oparcia. Poszukuje w życiu drogi, która da mu ukojenie, idei, która da poczucie sensu. Gotów jest spróbować wszystkiego – bez wahania też powierza się duchowemu przewodnictwu niejakiego Ra’s al Ghula…

Tyle o ponowoczesnej psychologii/pneumatologii. Sprawa jest oczywista i po wielokroć krytycy wskazywali „głębię psychologiczną” nowego Batmana jako jego podstawową cnotę. Zanim przejdziemy dalej nie możemy też nie zauważyć, że wymiar psychologiczny to nie jedyny, w którym Batman staje się mniej „komiksowy”, a bardziej rzeczywisty. Bruce Wayne nadal mieszka w Gotham City, ale to miasto nie jest wyrwane z mrocznej bajki. Ono jest zaskakująco realne, z problemami, które dotykają i naszych żołądków. Batman nie porusza się po nim gigantycznym plastikowym resorakiem, ale prawdziwym samochodem pancernym. Batman ma siniaki! Bruce’a Wayne’a dręczą paparazzi! Batman zastanawia się nad kontekstem prawnym swych działań! Itd. Itp.

Wszystko to razem czyni produkcję „Batman - Początek” wielce interesującą i przydatną do długich rozmów przy piwie. Konsumujemy popkulturowego bohatera, który po przejściu przemiany wewnętrznej, pokonaniu Ra’s al Ghula – w międzyczasie dowiadujemy się, że jest zbrodniarzem – dostaje buzi od ślicznej pani prokurator. Nawet nie musimy się wzruszać kiczowatym happy endem: całus Katie Holmes zdaje się być całusem pożegnalnym – tym razem heros nie zostanie nagrodzony sławą i nieograniczonym dostępem do najbardziej atrakcyjnych samic. Ze spokojnym sumieniem można więc wyzbyć się poczucia winy za obcowanie z komercją skoro jest tak niebanalna.

Tak, „Batman - Początek” to film przyjemny i czas i pieniądze jakie poświęciliśmy mu w kinie nie były zmarnowane. Ale przecież daleko nam do orgazmu (w każdym wymiarze). Teraz jednak postarajmy się wyłuskać z filmu to co istotne będzie dopiero później, a więc kiedy już dowiemy się, że tytułowy początek nie oznacza tylko początku komercyjnego marszu, ale powstanie spójnej trylogii.

Musimy wrócić do postaci Ra’s al Ghula, która zdać się może komiczna gdy się z nią zapoznajemy. Przypomnijmy sobie chociażby scenę, w której Liam Neeson wykrzykuje walcząc z Waynem: „Styl tygrysa! Jujitsu! Styl pantery(?)!” – trudno nie być zażenowanym. Kiedy jednak zeskrobiemy te „efektowne” naleciałości ukaże nam się prosta, acz niebanalna filozofia lidera Ligi Cieni. Ra’s al Ghul jest przekonany o absolutnej i nieodwracalnej demoralizacji świata, która najdoskonalej uwidacznia się w zepsutym Gotham. Liga Cieni ma być instytucją, która przywróci zaburzony świat w stan równowagi poprzez unicestwienie miasta. Bezwzględność Ra’s al Ghula zestawiona zostaje ze schowaną głęboką, instynktowną wiarą Buce’a Wayne’a w człowieka – wiarą, która zaszczepiona mu została przez kochających go ludzi. Czy jednak wiara ta wytrzyma zderzenie z rzeczywistością? Czy wyzwolony w ludziach strach - co uczynić zamierza Ra’s al Ghul trując całe miasto specyficznym narkotykiem - nie uczni z nich na powrót zwierząt gotowych rozszarpać siebie nawzajem? Oto problemy, które stawia Nolan.

Tym razem zwycięstwo Batmana jest nad wyraz proste i niepodważalne. Pytania o naturę człowieka, o pojęcie sprawiedliwości banalizuje ich „narkotykowa” geneza. Filozofię, która ma zmierzać w kierunku refleksji nad prawdziwością hobbesowskiej hipotezy o naturalnej „wojnie wszystkich ze wszystkimi” łatwo zbyć argumentem medycznym: nie traktujemy serio słów osób niepoczytalnych czy będących pod wpływem środków odurzających. Dlatego też zamiast filozofii bardziej pociąga nas ów psychologiczny aspekt doli Batmana. Tymczasem warto nie zapominać również Ra’s al Ghula. Pytania, które postawił Nolan na początku wrócą niebawem. Tym razem nie dadzą zbyć się tak łatwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz