niedziela, 15 kwietnia 2012

Thomas Pynchon, Wada ukryta

Mam pewną słabość, której oddaję się mniej lub bardziej regularnie. Wszystko w zależności od nastroju. Czasami raz w miesiącu, innym razem co dwa tygodnie. Słabość ta doprowadza do istnej ekstazy emocjonalnej, pozwala skakać po uczuciowych ekstremach, od histerycznego zachwytu po skrajną depresję. Jeśli jeszcze nie wszyscy się domyślili, zdradzę, że chodzi o lekturę bloga Kasi Tusk. W ostatnim czasie pojawił się tam wpis pod tytułem Make reading easier. Bez dwóch zdań wprawił mnie on w bardzo dobry nastrój i był bodźcem do napisania tego postu. Kasia udziela nam kilku bardzo cennych porad dotyczących czytania, opisuje jej stosunek do książek, jakie korzyści możemy odnieść z czytania, jak czytanie polubić. Dowiadujemy się jak dobrym środkiem nasennym może być lektura powieści Sienkiewicza, jak traumatycznym przeżyciem była dla niej lektura Janko Muzykanta oraz jak Kasia odkryła przyjemność z czytania grubych książek kiedy sięgnęła po Harry’ego Pottera (pierwszy tom ponad 300 stron!!!).

Dlaczego o tym wspominam? Bo tak się składa, że ten pewnego rodzaju ekshibicjonizm Kasi stoi w kontrze do postawy autora książki o której chciałem napisać kilka zdań. Tak jakoś wydawało mi się, że może to być niezły wstęp, dzięki któremu upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu. Przejdźmy jednak do sedna. Thomas Pynchon, bo o jego książce będzie tu mowa, to postać niezwykle tajemnicza. Nikt nie wie jak wygląda, nie udziela wywiadów, a przy tym uznawany jest za jednego z czterech-pięciu najznakomitszych pisarzy amerykańskich.  Pomimo zaawansowanego wieku jest autorem niewielu powieści (to nie zarzut, raczej zaleta), z których najbardziej znaną jest Tęcza grawitacji. Ja zacząłem od lektury najnowszej pozycji w dorobku Pynchona. Wada ukryta,  kryminał w stylu noir - jak reklamuje wydawca na okładce. I tu pojawia się problem. Pewne elementy tego stylu oczywiście występują w powieści. Główny bohater jest detektywem do którego o pomoc zwraca się dawna znajoma, dziewczyna, kochanka (ale określenie jej mianem famme fatale to lekkie nadużycie). Akcja rozgrywa się w Los Angeles w połowie lat 60, ale czy obraz nocnego miasta odgrywa tu ważną rolę?  Ja tego nie odczułem. Miasto jest bardzo ważnym elementem, ale raczej jest to miasto na dużym haju, czy to w dzień, czy w nocy. Stawiam tezę, że ta powieść noir to swego rodzaju puszczanie oka przez autora do czytelników.

Wspomniany główny bohater – prywatny detektyw, Doc Sportello – jest jednocześnie hipisem noszącym hawajskie koszule, luźne spodnie i w każdej wolnej chwili palącym zioło. Bardziej przypomina on klauna niż poważnego fachowca. Wynika z tego niezliczona liczba bardzo zabawnych sytuacji. Będąc większą część dnia i nocy na haju ma pewne problemu z pamięcią i  chyba nie muszę tłumaczyć jak kłopotliwa jest to rzecz w pracy detektywa. Jest jedno skojarzenie, które ciągnie się za czytelnikiem przez całą książkę. To film braci Coen Big Lebowski i jego głowny bohater – The Dude. Doc Sportello i postać grana przez Jeffa Bridgesa mają ze sobą wiele wspólnego.

Powieść jest świetnie napisana, a dialogi to klasa sama w sobie. Jest kilka bardzo ciekawie nakreślonych postaci, które na długo zapamadną nam w pamięć np. policjant pochodzący ze Szwecji – Wielka Stopa. Ale największą jej wartością jest obraz Stanów Zjednoczonych połowy lat 60. Morderstwo Kennedy’ego, narodziny ruchu hippisowskiego, walka o równouprawnienie Afroamerykanów (z dedykacją dla wszystkich poprawnych politycznie). To wszystko jest tylko tłem, bo historia którą dostajemy przedstawia nam te wydarzenia w skali mikro - poznajemy społeczność „dzieci kwiatów” miasta aniołów, dowiadujemy się jaka muzyka była puszczana w radiu, jakie programy, seriale i filmy emitowano w telewizji. Dla mnie to najciekawszy element tej powieści.

To jedyna książka Pynchona jaką do tej pory przeczytałem. Z czystym sumieniem polecił bym ją każdemu kto chciałby na chwilę zanurzyć się w klimacie Los Angeles lat 60. Jednocześnie mam takie wrażenie, że nie jest to najlepsza pozycja w dorobku tajemniczego pisarza. 

Thomas Pynchon, Wada ukryta, Albatros, 2011, s. 464

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz