niedziela, 8 kwietnia 2012

Elred z Rievaulx, Przyjaźń duchowa

Mam takie mgliste wspomnienie. Jakaś grupa młodocianych liberałów na ekranie telewizora dokonuje apologii współczesności w kontraście do wieków przeszłych. W studio jest z nami profesor Zbigniew Mikołejko. Z pewną dozą anemicznej irytacji (prof. Mikołejko nie potrafi zrobić czegokolwiek inaczej jak anemicznie) ogłasza: „Jak można krytykować duchowość Zachodu, kiedy jej się zupełnie nie zna, kiedy nie czytało się Pseudo-Dionizego Areopagity, Mikołaja z Kuzy...[1]

W żadnej mierze nie chcę tu sugerować, że upokorzony w swej niewiedzy przez profesora Mikołejkę sięgnąłem po tekst Elreda z Rievaulx. Raczej „skłonił” mnie do tego obowiązek, ale również passus jaki znalazłem u Richarda M. Weavera dotyczący przyjaźni. O samej książce „Idee mają konsekwencje” przyjdzie pewnie napisać za kilka dni, tymczasem skupmy się na wspomnianym wątku. Otóż Weaver twierdzi, że czas w jakim przyszło nam żyć to czas upadku wartości absolutnych, ideałów, do których dążenie było celem ludzkiej egzystencji. Jedną z tych upadłych doskonałości jest przyjaźń, która wieki temu była cnotą najwyższą, wyzwaniem wymagającym niezwykłej pielęgnacji. Według Weavera słowo „przyjaciel” jest rugowane przez „kolesia”. „Kolesia” nie trzeba nawet analizować treściowo – samo brzmienie słowa sugeruje jakiś lekceważący stosunek do osoby, wobec której go używamy.

Weaver nie pisał swej książki wczoraj, dlatego adekwatność jego uwag do realiów kwietnia A.D.2012 należałoby zweryfikować. Jako, że nie dysponujemy dostatecznym zasobem środków i chęci zostawiamy to zadanie innym domorosłym filozofom. Miast tej żmudnej pracy spróbujmy zastanowić się nad znaczeniem przyjaźni metodą skojarzeniową. Uch! Rzecz to wcale niełatwa. Jakoś łatwiej przypomnieć sobie kolegę, ziomala. Przyjacielem określi swego kochanka pani z obrączką na palcu. Wiercąc pustkę w głowie przypomnimy sobie o „szorstkiej przyjaźni” Leszka Millera z Aleksandrem Kwaśniewskim. Ostatecznie zaś dotrzemy do „konserwatywnego” skojarzenia: "przyjaciel? - to brzmi jakoś gejowsko (pedalsko)".

Ów homoseksualny trop pozwala nam zgrabnie przejść do „Przyjaźni duchowej” Elreda z Rievaulx. Pewnie niektórzy przyjmą z rozbawieniem wiadomość, że autor przez część badaczy jest posądzany (cóż za okropne słowo!) o skłonności homoseksualne. Nie sposób odmówić tym podejrzeniom zasadności, gdy zestawi się „Przyjaźń duchową” z którymkolwiek z platońskich dialogów. I tu i tu (dzieło Elreda to również dialog) mamy ten sam specyficzny stosunek do młodych, odrobinę niedoświadczonych, acz pałających rządzą wiedzy chłopców. Zarówno Elred jak i platoński Sokrates kierują do nich słowa przepełnione słodyczą. Zdaje się, że co do homoseksualizmu Platona nie ma wątpliwości.

Zostawiając jednak na marginesie błahostki (które i tak demaskują autorskie skłonności homofobiczne) przejdźmy do „Przyjaźni duchowej”. Książeczka ta została napisana w XII wieku i była w zamyśle autora pewnego rodzaju  podręcznikiem dla ludzi zagubionych duchowo w materii relacji przyjacielskich. Co prawda sam Elred nie miał problemu by „nauczyć się” przyjaźni od Cycerona czy św. Augustyna – do nich bowiem najczęściej odnosi się w swym dziele – to dostrzegał potrzebę usystematyzowania duchowej wiedzy dla osób mniej wykształconych. „Przyjaźń duchowa” ma klasyczną formę dialogu (co znacznie ułatwia i uprzyjemnia lekturę) – w trzech częściach dowiadujemy się o istocie przyjaźni, korzyściach z niej płynących i ostatecznie możemy skorzystać z rad dotyczących praktykowania tejże.

Książeczka Elreda jest na tyle krótka, że grzechem byłoby bliższe streszczenie. Warto zastanowić się dlaczegóż to właśnie po średniowiecznego mnicha mielibyśmy dziś sięgać. Argument o głodzie ideału, zasobu wzorców postępowania w zindywidualizowanym świecie ponowoczesnym w tym kontekście mógłby brzmieć reakcyjnie. Zostawmy go. Niech wystarczającą motywacją będzie demaskacyjny charakter „Przyjaźni duchowej” i jej nadzwyczajna aktualność.

Co demaskuje dzieło Elreda? Odpowiedź brzmi: Średniowiecze. Średniowiecze to okres historyczny, który podlega niesamowitej mistyfikacji[2] – kojarzy się z wszystkim co najgorsze, ciemnotą, zarazą, zniewoleniem, uciskiem i cieniem, który rzuca na to wszystko Kościół Rzymski. Tymczasem w ręce wpada nam „Przyjaźń duchowa” - oczywiście to żadne świadectwo przeczące tym najgorszym skojarzeniom, ale z pewnością wystarczająco mocny klin do rozbicia tego typu świadomości. Dzieło Elreda po prostu jest z nią kompletnie niekoherentne, a dowodem na to jest jego niezwykła aktualność. Oto siadając do lektury tekstu z XII wielu(!) czujemy się zupełnie swobodnie, czytamy o problemach, które dotykają każdego odrobinę wrażliwego człowieka, znajdujemy tezy, które w opasłych tomach sprzedaje XX-wieczna psychologia – ze sztandarowym hasłem popterapii na czele: "Pokochaj siebie!" Co więcej, to doświadczenie nie jest wyjątkowe. Na pewno ten brak wyjątkowości (a więc powtarzalność) potwierdzić należy na przykładzie „Wyznań” św. Augustyna, a jeśli spojrzenie profesora Mikołejki będzie dalej dręczące weryfikacja nie ominie Pseudo-Dionizego czy Mikołaja Kuzańczyka.

Z pewnością ów ignorancki argument dotyczący odczarowania Średniowiecza nie jest ani w pełni przekonujący, ani wystarczający, ale na konstruowanie silniejszych argumentów przyjdzie czas (o ile będzie to czas bogaty w działanie poznawcze). Niezaprzeczalnym faktem jest jednak, że „Przyjaźń duchowa” otwiera współczesnego człowieka na zupełnie nowe doświadczenia duchowe. Po pierwsze, stać się może przyczynkiem do refleksji nad tzw. kondycją psychiczną człowieka średniowiecznego: czy refleksja Elreda była doświadczeniem elitarnym czy powszechnym?; czy w związku z tym przeżywanie świata przez ludzi średniowiecza było fundamentalnie różne od przeżywania świata współcześnie?; czy ludzie średniowiecza byli szczęśliwsi? Po wtóre „Przyjaźń duchowa” wypełnia treścią pojęcia, które dziś treści nie mają. Wspomniane wyżej hasło: "Pokochaj siebie!", czy ujęte w innej formie: "Zaakceptuj siebie!" to powszechnie przyjęta wydmuszka. U Elreda i miłość i przyjaźń są co prawda pojęciami idealnymi, ale uchwytnymi. Konfrontacja ich z prywatnie konstruowanymi definicjami i doświadczeniami smakuje pewnie gorzej niż wielkanocna baba, ale obawiam się, że dla człowieka chcącego mienić się kulturalnym jest nie mniej obowiązkowe niż spowiedź wielkanocna dla katolika.

[1] Historia ta jest oczywiście nieprawdziwa, ale jednocześnie niedaleka prawdzie.

[2] Możliwe, że bardziej zmitologizowane jest tylko Oświecenie.


Elred z Rievaulx, Przyjaźń duchowa, tłum. Mirosław Wylęgała OP, ANTYK, Kęty 2003, s. 95

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz