poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Igor Ostachowicz, Noc żywych Żydów

"To wręcz stawia pod znakiem zapytania naszą przyjaźń". – zadeklarował "Newsweekowi" usłyszawszy co nieco o treści „Nocy żywych Żydów” proszący o anonimowość przyjaciel Igora Ostachowicza. Brakuje tylko wykrzyknika na końcu.
Dwa tygodnie temu Rafał Kalukin popełnił tekst [1], który rozgrzewa do czerwoności. Szara eminencja gabinetu Donalda Tuska, piarowski wirtuoz Igor Ostachowicz napisał książkę tak skandaliczną, że stawia ona pod znakiem zapytania jego dalszą karierę u boku premiera. Ba! W jednej chwili dowiedzieliśmy się również, że tak naprawdę słowo kariera należałoby wziąć w cudzysłów.
"Igor jest zachowawczy. Czasem miewa niezłe pomysły, ale najlepsze pochodzą od samego Tuska" – ocenia anonimowo (oczywiście!) współpracownik premiera.
"Igor grzeszy schematyzmem" – dorzuca drugi.
"Objazd „tuskobusem” w kampanii wymyślił Bielecki. Ubiegłoroczny występ Tuska w programie Marcina Mellera w TVN24 Igor do końca próbował zablokować"
Zdaje się, że „Noc żywych Żydów” to gwóźdź do trumny Ostachowicza. Wbijamy więc!

Wiosenna (chyba) Warszawa. Blok przy Anielewicza, niedaleko Arkadii. Trzydziestoletni mężczyzna z dyplomem wyższej uczelni wiedzie gorzkie życie glazurnika u boku Chudej – nowoczesnej anorektyczki uzależnionej od Internetu. Nie podejrzewa, że spotkanie w mięsnym ze starcem, którego chrzci w myślach mianem Dziadek Nostromo (mógłby grać w parodii „Obcego”) odmieni jego życie. Nie wnikajmy w szczegóły - nieubłagany los sprawia, że razem stają u wrót podziemnego świata. Decyzja o otwarciu klapy w piwnicznej podłodze będzie jedną z najbardziej brzemiennych w ich życiu.

Zła nie da się ot tak zasypać. Czyhało latami w uśpieniu by teraz w końcu móc wydostać się z powrotem na ziemię.

No może nie przesadzajmy. Naprawdę zły w całej tej historii jest pewnie tylko Doktor Ojboli, wojenny mściciel sadysta. Setki żydowskich trupów, które wychodzą z piwnicy bloku przy Anielewicza to całkiem sympatyczne istoty. Jest smutna Rachela-Rejczel, nastolatka, którą rozgrzewa płomień miłości do opętanego przez Szatana norweskiego(?) jogina hochsztaplera. Jest Komendant Ojciec, ojciec Rejczel, który mimo licznych zasług w walce z nazistami w okupowanej Warszawie pozostał w podziemiach jako truposz, by móc przebywać z dzieckiem. Jest też przedsiębiorczy Dawid-Dejwid, chłopiec bez połowy twarzy, którą prawdopodobnie zmasakrował jakiś odprysk w czasie wybuchu granatu, bomby. A może to Szymon? Kto by ich tam spamiętał.

Żydowskie towarzystwo jest jednak dość uciążliwe. Wymęczone podziemną nudą oczekuje rozrywki. Gdzie można się dobrze zabawić? Zapraszamy do Arkadii! Nasz główny bohater zabierając swoich nowych żydowskich znajomych do centrum handlowego nie przewidział jednak, że ulegną konsumpcyjnym pragnieniom w nie mniejszym stopniu niż jemu współcześni. Zaaferowani Żydzi setkami wylegają z piwnicy by nacieszyć się rozkoszami arkadyjskimi. Koniec świata, armageddon!? A gdzież by tam! Trochę dobrego PR-u i żaden Warszawiak nie zwraca uwagi na lekko poszarzałych i zakurzonych połamańców. Mało to wojennych grup rekonstrukcyjnych po mieście krąży? Codziennie jakaś rocznica.

Frajdzie kres kładzie jednak aktywizacja małej grupki neonazistowskiej, która dostaje nieoczekiwane wsparcie. Z jednej strony do grupy młodziana o niebanalnym pseudonimie „Hitler” dołącza nazistowski weteran, jedyny Niemiec, który pozostał w podziemiach i nie trafił do piekła – niejaki Fritzl. Z drugiej zaś, dowództwo nad grupą obejmuje kierowany przez samego Szatana, wspomniany już jogin. Tym razem ostateczne rozwiązanie ma być naprawdę ostateczne. Rozpoczynają szeroką antyżydowską działalność propagandową od założenia bloga w Internecie.

Jak skończy się ta opowieść? Czy Hitlerowi uda się tym razem zatryumfować? Po której stronie opowiedzą się kibice Legii? Jak zareaguje związek zawodowy ochroniarzy Arkadii? Czy swemu powołaniu podoła główny bohater? I wreszcie, jaką rolę w tym wszystkim odegra PO – kochanka Szatana? Na te i inne pytania przyniesie odpowiedź „Noc żywych Żydów”.

Noc żywych Żydów”. No właśnie. Od artykułu w "Newsweeku"minęły dwa tygodnie. Igor Ostachowicz jak się zdaje nie stracił etatu. Książka też nie wywołała wielkiej sensacji. Na półkach w księgarniach chowa się skromnie przed ludzkim okiem pod stertą amerykańskich bzdur i polskiego badziewia fantasy. Zupełnie niesłusznie. Jest to bowiem książka absolutnie rewelacyjna. Może wyraźniej. REWELACYJNA. I bynajmniej nie dlatego, że fabuła sugeruje historię, której nie powstydziłby się Quentin Tarantino. Prawdą jest, że ten rodzaj czarnego humoru najłatwiej skojarzyć właśnie z kontrowersyjnym reżyserem, ale Ostachowicz momentami jest zdecydowanie lepszy i przede wszystkim jego opowieść trudno potraktować tylko jako konwencjonalny żart. „Noc żywych Żydów” to jednak książka z ambicjami. Para głównych bohaterów nosi jakby znajome cechy naszej dorastającej klasy średniej. Dramatyczne wtargnięcie do ich życia hordy martwych Żydów zmusza tych dwoje cuchnących zgnilizną mieszczańską do skonfrontowania się z samymi sobą. Szczególnie główny bohater dokonuje interesujących odkryć – poznajemy go jako zdeklarowanego i zatwardziałego egoistę, który nagle musi dokonać dramatycznych wyborów. To w jego rękach spoczywa los martwych Żydów, on jest „czołzenłan”. Czy wybraniec, którego codzienność zajmują tylko myśli o schrupaniu jakiejkolwiek kobiety z pokaźnym biustem, podoła takiej odpowiedzialności?

Ostachowicz mierzy się wreszcie z tematem Holocaustu. Ha, ha, he, he, ale przecież ci martwi Żydzi to właśnie ofiary najbardziej przerażającej zbrodni w dziejach ludzkości. Auschwitz z „Nocy żywych Żydów” to królestwo Szatana, piekło, w którym człowiek zostaje sprowadzony do wymiaru zwierzęcego, gdzie jedynymi jego pragnieniami są chęć przeżycia i dzika, perwersyjna żądza kopulacji. Ale to nie prawdziwe Auschwitz. Szatan zazdrości Niemcom ich „osiągnięcia”, on bowiem w swoim królestwie znęcać może się tylko nad tymi, którzy na piekło zapracowali. Prawdziwe Auschwitz było w tym sensie złem doskonalszym niż to szatańskie.

Noc żywych Żydów” jest też powieścią formalnie poprawną. Jest uwodzicielsko dynamiczna, porywająca. Konserwatystom może zdać się zbyt „młodzieżowa”, ale nie jest to ułomność artystyczna autora, lecz zamierzony i efektownie zrealizowany zabieg. Stylizacja ta przywodzi na myśl „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” choć oczywiście daleko jej do natchnionej przesady Masłowskiej. Fabularnie może zdawać się momentami niedomknięta. Niektóre postaci domagają się wręcz więcej przestrzeni. Ostachowicz zabija te pretensje jednym zdaniem – główny bohater jest zbyt egotyczny by oddać komuś więcej miejsca.

Ostatnia wątpliwość musi dotyczyć kwestii smaku. Wraca pytanie, które towarzyszyło rechotowi w czasie oglądania „Bękartów wojny”. Czy ofiary Holocaustu to temat do śmiechu? Pozwólmy sobie pozostawić to pytanie bez odpowiedzi, ale i bez zadęcia śmierdzącego hipokryzją. Do śmiechu może nie być Władysławowi Bartoszewskiemu, ale czytelnik „oddalony” emocjonalnie od tematu nie ma możliwości nie ulec konieczności spadnięcia z fotela w trakcie lektury. Komu zechce się zdecydować na taki upadek należna mała rada: lądujcie pupą wprost na „Newsweeku”.
 

[1] Kalukin R., Między słowami, Newsweek 15/2012 - wszystkie cytowane wypowiedzi pochodzą z rzeczonego artykułu.

Igor Ostachowicz, Noc żywych Żydów, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2012, s. 256

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz