Skończyłem niedawno
czytać książkę Jacka Dukaja Lód i
muszę przyznać, że nie pamiętam kiedy ostatni raz w taki sposób wsiąkłem w
powieść. Ponad dwa tygodnie lektury, kilka nieprzespanych nocy i wielka
satysfakcja z każdej minuty spędzonej z tym dziełem. Nie sądziłem, że w Polsce
ktoś jeszcze pisze takie książki. Do głowy przychodzi mi tylko Statek Łysiaka z początku lat 90-tych.
Jest to powieść niezwykła z co najmniej kilku powodów, ale zanim do nich
przejdę kilka zdań poświęcę fabule.
Jest rok 1924, I Wojna
Światowa nigdy nie wybuchła, belle époque
ciągle trwa, a wieczna zmarzlina przesuwa się nieustannie ze wschodu na zachód.
Syberia, Moskwa, Petersburg, Lwów, Warszawa – wszędzie trwa Zima, temperatury
grubo poniżej zera w skali Celcjusza. Po Ziemi wędrują Lute – lodowe
anioły, skupiska mrozu o temperaturach bliskich zera absolutnego. Historia
zaczyna się jak u Kafki. Urzędnicy Ministerjum Zimy odwiedzają Benedykta Gierosławskiego
w jego warszawskim mieszkanku i
„zapraszają” na rozmowę do swojej siedziby. Benedykt to młody, dwudziestokilkuletni matematyk, logik, hazardzista, współpracownik Alfreda Tarskiego. W
ministerstwie bohater zostaje „poproszony”, aby udał się do Irkucka, na Syberię
i odnalazł swojego ojca. Gierosławki senior, zesłany na Sybir za działalność
polityczno-terrorystyczną, po odbyciu kary przepada bez wieści. Jest jednak
kilka osób, które spotkały go na swojej drodze i twierdzą, że potrafi on
rozmawiać z Lutymi, że stał się Ojcem Mrozem. Gdyby Benedykt odnalazł
niewidzianego od kilkunastu lat rodziciela i nakłonił go do współpracy z
Imperatorem, byłaby to niezwykła broń w rękach władzy. Ktoś kto może decydować
które miasta i tereny zostaną skute lodem, gdzie będzie trwała Zima, a które
zostaną odmrożone, gdzie nastanie lato, jest w stanie kontrolować Historię. W
jaki sposób? O tym za chwilę. Syn Mróz, postać bez żadnych właściwości, osoba
która twierdzi, że nie istnieje, oportunista, bez większego problemu zgadza się
na podróż w poszukiwaniu zaginionego rodzica. I w taki oto sposób rozpoczyna
się ta niezwykła przygoda.
Dukaj postanowił
napisać opowiadanie po przeczytaniu mało znanej pracy Tadeusza Kotarbińskiego (polski
filozof, logik, etyk) pod tytułem Zagadnienia
istnienia przyszłości. Bardzo ogólnie mówiąc, praca dotyczy logiki
dwuwartościowej (zero jedynkowej). Stąd zrodził się pomysł, który stał się osią
konstrukcyjną tej powieści. W tych miejscach na Ziemi, gdzie panuje Zima,
rządzi logika dwuwartościowa. Historia zatrzymała się, została zamrożona, a
ludzie postępują zgodnie ze słowami Chrystusa: „Niech wasza mowa będzie: <<Tak,
tak; nie, nie>>”. Wszystko jest albo czarne, albo białe, żadnych odcieni
szarości. Benedykt Gierosławki zaczyna więc podróż w „świecie Łukasiewicza”,
gdzie obowiązuje logika trójwartościowa i koleją transsyberyjską zmierza do
„świata Kotarbińskiego”, świata logiki dwuwartościowej.
Po pierwsze jest to książka niezwykła,
ze względu na gatunek literacki - science fiction, gdzie przedmiotem wariacji jest historia i historiozofia. Rzecz niespotykana nigdzie wcześniej. Ponad tysiąc stron
na których znajdziemy powieść podróżniczą, kryminał, elementy traktatu logicznego,
matematycznego, filozoficznego, teologicznego, biologicznego, ekonomicznego, a jednocześnie nie jest
to typowa powieść postmodernistyczna, gdzie pisarz przechodzi ciągle od jednej
formy literackiej do drugiej. Nie, tu wszystko dzieje się bardzo naturalnie.
Jak powiedział jeden z krytyków literackich, mamy wrażenie, że postaci
napotykane przez głównego bohatera układały sobie w głowach pewne idee, poglądy
i tylko czekały na kogoś kto mógłby ich wysłuchać. Czytając tę powieść do głowy
przychodzi jedno podstawowe skojarzenie – Tomasz Mann i Czarodziejska góra. Na każdym kroku widać tu spór jaki toczyli ze
sobą Settembrini i Naphta, spór kultury zachodu z kulturą wschodu, mówiąc
bardzo ogólnie.
Po drugie warstwa
językowa tej powieści jest niesamowita. Lód
został napisany tak, jakby autorem był twórca z okresu lat dwudziestych XX
wieku, w stylu, który możemy umiejscowić
między Brzozowskim a Dostojewskim - jak mówi sam autor (specjalnie
zamieniona kolejność). Mamy więc ortografię z tamtych lat, wiele archaizmów, rusycyzmów,
kilka niezwykłych neologizmów i ciągłe wrażenie jakby narratorem był
zrusyfikowany Polak.
Po trzecie mnogość
bohaterów i ich niezwykłe charakterystyki. Pełen przekrój przez narodowości,
klasy społeczne, zawody. Każda z postaci ma unikalny sposób mówienia, bycia, nie mówiąc już o prezencji. Jednym z ciekawszych fragmentów jest obraz
polskich kapitalistów stanowiących klasę średnią i wyższą Irkucka. Niezwykła
podróż po salonach władzy, tamtejszego świata finansjery i nauki.
Po czwarte warstwa
historyczna powieści. Prawie wszystkie historie i prawie wszyscy bohaterowie
pojawiający się w tej powieści są autentyczni. Tarski, Piłsudski, Tesla, Rasputin,
Kotarbiński, Mikołaj II Romanow. Katastrofa tunguska, kontakty Tesli z
Imperatorem, budowanie potęgi gospodarczej na Syberii przez Polaków-zesłańców,
czy nawet mało istotne fragmenty, jak ten dosyć zabawny, pokazujący
Piłsudskiego jako dziadka w kalesonach stawiającego pasjansa (odniesienie do
relacji Żeromskiego ze spotkania z Piłsudskim).
W listopadzie 2005 roku
na łamach Gazety Wyborczej ukazał się tekst Jacka Dukaja pod tytułem „Lament
miłośnika cegieł”. Zaczyna się tak:
„Lubię powieści. Lubię powieści
z prawdziwego zdarzenia: długie, rozlane szeroko na setkach stron, z epickim
oddechem, wciągające tak, że człowiek zupełnie się w lekturze zatraca i wraca
do niej, wieczór za wieczorem, zapadając w fikcyjny świat fikcyjnych postaci na
godziny i godziny, smakując maestrię konstrukcji fabularnych na równi z
maestrią języka.”
Dwa lata później
Wydawnictwo Literackie wydaje Lód
Dukaja. I to jest właśnie taka powieść. Zatraciłem się w niej do reszty i na
pewno będę do niej wracał. To nie jest książka na jeden raz. To jest
książka-cegła, którą czytasz i nie chcesz, żeby się skończyła, ale jak już się
skończy to będziesz w stu procentach usatysfakcjonowany.
Jedną ma tylko „wadę” Lód, a może nie tyle sama książka, co
jej wydanie. Jest bardzo nieporęczne (jeszcze raz – ponad tysiąc stron) i
raczej ciężko czytać ją w tramwaju czy autobusie. Tak sobie myślę po
przeczytaniu ostatniego zdania, że to jest jednak wielka zaleta takiego wydania
Lodu. Przecież dzięki temu można w
skupieniu, wieczorem, w samotności „zapaść się w jej świat”. I jeszcze na
koniec słówko o okładce. Według mnie książki Dukaja mają najciekawsze,
najlepiej zaprojektowane okładki na polskim rynku wydawniczym. Trudno się
dziwić, w końcu stoi za tym postać Tomasza Bagińskiego, nominowanego swego czasu
do Oscara za krótkometrażową animację pt. Katedra
na podstawie opowiadania Jacka Dukaja o tym samym tytule.
Jacek Dukaj, Lód, Wydawnictwo Literackie, 2007, s. 1054
Jacek Dukaj, Lód, Wydawnictwo Literackie, 2007, s. 1054
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz